Anna Lambourne, magister politologii, absolwentka Uniwersytetu Opolskiego. Od 2006 roku mieszka w Bristolu, w Wielkiej Brytanii. Mama  Vesper- małej Gwiazdeczki.

Trochę o mnie…

Po skończonych studiach pracowałam na uniwersytecie. Przede mną roztaczała się wizja robienia doktoratu i pozostania na uczelni. Był rok 2004, czy może 2005,  mieszkałam z rodzicami i oszczędzałam, sama nie wiedząc na co. W międzyczasie brałam udział w internetowych spotkaniach fanów Gwiezdnych Wojen z całego świata i traf chciał, że na Sylwestrze w Niemczech poznałam  pewnego Anglika. Cudowny akcent, niesamowicie niebieskie oczy i ten luz… Zero pośpiechu, nerwów – takie zupełnie inne podejście do rzeczywistości. Też był zaraz po studiach i nie wiedział, co ze sobą zrobić. Zawsze chciał podróżować, a tradycja w Anglii jest taka, ze studenci biorą urlop dziekański  i przez parę miesięcy podróżują po świecie.

Po zwiedzeniu Niemiec pojawił się w Polsce. Spodobał mu się Kraków; wspólny znajomy oprowadził go po Warszawie – później pojechał do Czech, stamtąd do Japonii, Singapuru, Australii i Nowej Zelandii. Otrzymywałam na bieżąco  sprawozdania i wówczas tak chciałam znaleźć się gdzie indziej – na wakacje leciałam już do Anglii. Zatrzymaliśmy się na tydzień w Londynie-  ja z przewodnikiem w ręku, wytyczałam codziennie nowe trasy, a on – nigdzie się nie spieszył, bo przecież mieliśmy na wszystko jeszcze czas… Później przyszły wspólne święta bożego narodzenia spędzone z jego rodzicami, a w lecie 2006 kupiłam bilet w jedną stronę…

Czas wielkich decyzji

‘Pani Aniu, ma pani rok, jak się pani znudzi to proszę wracać, będziemy czekać’ – mówiła szefowa. Współpracownicy żegnali mnie kwiatami i francuskim winem, dostałam piękny, ręcznie  zdobiony talerzyk od jednej Pani Doktor z Instytutu. Żeby przypominał o domu. Wzruszyłam się, pojawiły się łzy w oczach…

Mimo tego, że przez Internet byłam zarejestrowana w prawie wszystkich angielskich agencjach pracy, wiedziałam gdzie kupić kartę do telefonu, żeby było jak najtaniej i  w którym banku mogę dostać konto, to przecież leciałam w nieznane.

Dzień po przylocie miałam umówioną rozmowę o pracę, która poszła podejrzanie dobrze. Firma zajmująca się marketingiem  i reklamą (a przecież z tego pisałam magisterkę!) była oczarowana. Poprosili mnie na dzień zapoznawczy następnego dnia, który okazał się… sprzedażą od drzwi do drzwi…  Podziękowałam i 2 tygodnie później dostałam pracę tymczasową jako sekretarka w oddziale administracji brytyjskiego NFZu (National Health Service – NHS). Po 2 tygodniach awansowałam na osobistą asystentkę dyrektorki. Jednak po paru miesiącach firma się przenosiła, a ja nie miałam samochodu i  musiałam zrezygnować. Przez tę samą agencję dostałam pracę w Emcorze – firmie zajmującej się zarządzaniem mediami w nieruchomościach komercyjnych, inżynierią, itd.

Mój wyluzowany niebieskooki Anglik okazał się zbyt wyluzowany dla mojego polskiego temperamentu.  Rozstaliśmy się;  ze wspólnego mieszkania, oprócz walizki, wyniosłam starą sofę i jego samochód. On zatrzymał mieszkanie. Jednak nie chciałam wyjeżdżać z Wielkiej Brytanii – zaczynałam ustawiać sobie życie od nowa; nie było tak źle, a wręcz nieobecność Urzędu Skarbowego i ZUSu na naszych polskich zasadach dodawała temu krajowi dodatkowego uroku. Bo kto słyszał, aby sprawy urzędowe załatwić w 10 minut za pomocą jednej rozmowy telefonicznej? Zero rocznych  rozliczeń podatkowych? -Jak tak można?

Poznałam kogoś innego, zamieszkaliśmy razem, a po roku kupiliśmy wspólnie dom. W międzyczasie telefon z firmy rekrutacyjnej – zmieniłam pracę.  Później już było jak z planu 5 letniego – najpierw nowy motor,  samochód, ślub i… mąż dostał nowa posadę w Bristolu. Ja awansowałam na contract managera i zarabialiśmy wspólnie tyle, że nie musieliśmy się przejmować wydatkami i tym, czy starczy na spłatę rat. Sprzedaliśmy dom w Basingstoke i kupiliśmy kolejny, na rogatkach Bristolu. Z rezerwatem przyrody i stawem z kaczkami 3 minuty spacerkiem od naszych drzwi wejściowych. W pobliżu szkoły, przedszkola, przychodnia, apteka I centrum handlowe. Jak oni mogli to wszystko połączyć w taki sposób, by stworzyć cos tak niesamowitego jak Bradley Stoke?

Nie wszystko złoto, co się świeci…

W nowej pracy szef – psychopata. Po 6 miesiącach złożyłam wymówienie.

Okazało się, że jesteśmy z mężem w ciąży. Trzeba było zdjąć różowe okulary i zacząć oglądać rzeczywistość w bardziej realnych barwach. Szczęście nam jednak dopisywało – mój były menadżer w tej samej firmie poprosił, żebym mu pomogła. Dostałam umowę na czas określony, przedłużaną co 2 miesiące, ale dzięki temu mogłam utrzymać wysoką pensję do czasu porodu. Więc oszczędzaliśmy ile mogliśmy.

Różowe czy niebieskie – czyli o mojej ciąży

babeczki 2

Ciążę prowadziłam w Anglii. Odmówiono mi badania krwi aby ją potwierdzić. ‘Jak test ze sklepu wyszedł pozytywnie, to jesteś w ciąży’. A jako że ta była bez powikłań, więc przysługiwała mi jedynie opieka położnej.  Nie czułam się z tym komfortowo, w dodatku, ze zbywała moje pytania, np. o badania na toksoplazmozę. Więcej dowiedziałam się od kuzynki-weterynarza niż od personelu NHS, który odmówił zrobienia testu.

W Anglii przysługują 2 szpitalne badania USG – jeden w 8-12 tygodniu (plus gama badan prenatalnych) i jeden w 20 tygodniu.  Poza tym regularne badania kontrolne przeprowadzane przez położną. Dodatkowo można dzwonić i przyjechać do Assessment Centre jeśli ma się jakiekolwiek obawy związane z ciążą, np. zmniejszona częstotliwość lub w ogóle nieodczuwalne ruchy dziecka, krwawienie, itp.  2 razy miałam ataki paniki związane z krwawieniem i właśnie brakiem ruchów maleństwa. Jak przyjechałam do Assessment Centre, mała zaczęła się ruszać. Ale mimo tego zrobiono mi dodatkowe USG i EKG serca dziecka, wzięto wymaz.

Strep B

Dzięki temu dowiedziałam się, ze jestem nosicielką GBS, czy tez inaczej Strep B. To jest bakteria paciorkowca, która nie jest groźna i ok. 25% zdrowej populacji kobiet jest jej nosicielkami. Problem zaczyna się jednak, gdy kobieta jest w ciąży. Strep B jest bowiem najczęstszym zabójcą nowonarodzonych dzieci. Jeżeli podczas porodu dojdzie do infekcji noworodka, ten może dostać sepsy, zapalenia opon mózgowych – powikłania są bardzo poważne i mogą prowadzić do śmierci dziecka. Niestety, badania  na obecność GBS nie są przeprowadzane standardowo w Zjednoczonym Królestwie, a niektóry personel medyczny je wręcz odradza, bo po co straszyć… Mnie nie udzielono żadnych informacji na ten temat i kazano czekać na ulotki, które przyjdą poczta.

W momencie, kiedy jesteś w ciąży i dowiadujesz się, że nosisz w sobie jakąś bakterię, która kojarzy ci się jedynie z infekcją gardła, a nikt nie chce ci udzielić żadnych informacji, zaczynasz panikować. I sprawdzasz dane w Internecie. I panika przeradza się w rozpacz. U mnie to były 2 dni wyjęte z życiorysu, łzy za łzami. Nie mogłam skupić się w pracy,  w drodze do domu płakałam (a miałam 89 mil w jedną stronę – to jest 142.4 km na rozmyślanie o tym, co może się stać, na łzy i poczucie niemocy – 2 razy dziennie). Tak, wtedy poczucie bariery kulturowej chyba było najsilniejsze. Bo chciałam wyć, nawrzeszczeć na kogoś, powiedzieć, żeby cos z tym zrobili i dali odpowiedz – której przecież nie znali.

A wystarczyłoby parę słów o tym, że infekcji można zaradzić poprzez podanie dożylnie antybiotyku przynajmniej 4 godziny przed porodem. Tego się dowiedziałam z ulotek, które w końcu przyszły pocztą. Z fundacji, która szerzy wiedzę na temat Strep B, zajmuje się lobbowaniem za wprowadzeniem rutynowych badan na obecność paciorkowca miedzy 35-38 tygodniem ciąży. Dzięki fundacji GBSS zaczęłam wracać do bycia sobą.

Infrastruktura  i jakość rodzenia

Na bezpłatnej szkole rodzenia prowadzonej przez położne z przychodni dowiedziałam się paru przydatnych rzeczy – jednak w dalszym ciągu bagatelizowały zagadnienie GBS.

Następny problem związany z okrutnym paciorkowcem pojawił się, kiedy oznajmiłam, że chcę rodzić w wodzie.

Parę miesięcy przed datą mojego porodu oddano do użytku nowoczesny kompleks położniczy w Cosham, jednej z dzielnic Bristolu.  Prowadzony wyłącznie przez położne, bez lekarzy, anestezjologów, wyższego personelu medycznego. Każda sala porodowa  urządzona na wzór hotelu. Jednak w związku z tym, ze  miano mi zaaplikować antybiotyk dożylnie, a ten musi być przepisany i podany przez lekarza, nie byłam w stanie skorzystać z usług oferowanych przez tę placówkę.

W szpitalu położniczym Southmead, gdzie miałam rodzić, były 2 oddziały. Jeden, prowadzony przez położne, z basenami do porodów, przyciemnionym światłem, możliwością aromaterapii i drugi, prowadzony przez konsultantów/lekarzy, bez dostępu do basenów i różnego hokus-pokus. Oddziały  miały wspólną recepcje, a personel medyczny wymieniał się zmianami na obu oddziałach. Moja prośba o poród w wodzie spotkała się z wielką ilością czerwonej taśmy.

Położna, która prowadziła moją ciążę w przychodni, pisała do przełożonej położnych na jednym oddziale, ta dzwoniła do mnie- przeprowadziliśmy parę rozmów na temat tego, w jaki sposób można tę operację przeprowadzić – dla mnie było to niewyobrażalne. W końcu spotkałam się z konsultantem w szpitalu-  przyznał mi racje, że to jest jakaś paranoja. Bo przecież nie będę się włóczyć z jednego oddziału na drugi, wyskakiwać z wanny po to, żeby przejść na inny oddział po antybiotyk, wrócić do wanny kiedy mam skurcze a dziecko już jest w drodze! A on i tak jest na oddziale położniczym, jeżeli pacjentki go potrzebują.

Wpisał mi do karty porodowej, że jeden z lekarzy ma przyjść na oddział położniczy i zaaplikować mi antybiotyk (na moją prośbę, ze jeśli to będzie na piśmie, to nikt się tego nie wyprze!)

Nadszedł wielki dzień. Przez telefon, położne z assessment centre cały czas mówiły mi, ze mam zostać w domu. Jedynie z maszyną TENS przyczepioną do pleców i 1 paracetamolem (bo przecież później będzie gorzej to wezmę wtedy silniejszy lek przeciwbólowy), nie wiedziałam, czy już jechać, czy nie. W końcu zaczęłam tracić dużo krwi i mąż zapakował mnie do samochodu.  W drodze zaczęłam przeć. Na miejscu nie było nikogo w recepcji. Mąż pojechał zaparkować samochód, ja zostałam na poł godziny sama, drąc się niemiłosiernie. Basenów do porodu nie było wolnych. Ani żadnego personelu medycznego. W końcu przyjęto mnie na oddział prowadzony przez konsultanta, a na moje prośby o środki przeciwbólowe słyszałam, ze zaraz dostanę, tylko mnie zbadają. A na to musiałam jeszcze poczekać. I NIE przeć. Jak mam nie przeć, jak czuję że muszę?? Zjawiła się pani ginekolog. 'O, rozwarcie 10 cm, proszę przeć!’ No niemożliwe. A gdzie jest mój antybiotyk, gdzie środki przeciwbólowe  i znieczulenie okołooponowe, które mi się należy, i o które proszę od godziny? -Zaraz ktoś przyjdzie i mi da.

Z tego wszystkiego to dali tylko entonox – gaz śmieszący, o który się musiałam wykłócać (bo chciałam maskę, a kazali ciągnąć przez rurkę – maska była w szafce obok, tylko nikomu się nie chciało sięgnąć).  Po godzinie było po wszystkim. Córka uzyskała 10 punktów w skali Apgar, ale następnego dnia dostała infekcji. Zwykle matka z dzieckiem są wypisywani następnego dnia, my przeleżałyśmy 8, z wizytami w NICu (oddział intensywnej terapii dla noworodków) 2 razy dziennie na zastrzyki dla malej (z wenflonem w maleńkich raczkach), z badaniem płynu około-oponowego i kluciem jej maleńkich stópek, aby wziąć krew do analizy. O każdy zlepek informacji musieliśmy się z mężem wykłócać. Jedyną pomocą była Maja – polska położna na oddziale po-połogowym, pełna optymizmu i jakiegoś takiego wewnętrznego światła.

Przeżyłyśmy z córką horror, którego nikomu nie życzę. Czy w Polsce było by inaczej? Nie sądzę. Wspomniana przeze mnie kuzynka- weterynarz rodziła rok później. W prywatnym krakowskim szpitalu. I traktowano ja jak zło konieczne. Mnie chociaż pokazano parę razy, jak karmić dziecko piersią, jak przystawiać – chociaż ja zawsze dzwoniłam po pomoc, kiedy byłam w szpitalu i  nie czułam się zbyt pewnie – jej powiedziano, ze mleko jej nie leci bądź jest niewystarczające dla maleństwa  i ma karmić mlekiem modyfikowanym. I to zaakceptowała, czując, ze zawiodła małą.

 

Ciąg dalszy historii Ani:część druga

Poprzedni artykułNina Pasteryzuje
Następny artykułStypendium szkolne – Zmiany w dochodach