Zazwyczaj w weekendy gdzieś nas nosi. Chyba jednak wolimy z rodziną spędzać czas aktywnie, choć bywa, że mamy też tzw. dzień lenia – śpimy wtedy do 11, biegamy w piżamach całe popołudnie, a na obiad zamawiamy pizzę.
Tym razem wybraliśmy spływ kajakiem po Małej Panwi. Już w sumie nie pierwszy raz, ale pierwszy z synkiem, który ma niespełna 5 lat. Wybraliśmy Przystań Granicę ze Staniszczy Małych. Dlaczego? Dlatego, że kilka lat temu już z nimi spływaliśmy, poza tym ten właśnie spływ został nam polecony na facebookowej grupie Mamy z Opola.
Kilka dni wcześniej zadzwoniłam i zarezerwowałam dwa kajaki na godzinę 10 w sobotę. Po przyjeździe zapłaciliśmy – 60 zł za kajak – a pan zawiózł nas busem w górę rzeki i „zwodował”. Akurat tego dnia, mimo wcześniejszych długotrwałych upałów, padał drobny deszcz i temperatura spadła do 20 stopni. Na szczęście po niespełna godzinie słoneczko zaszczyciło nas swoją obecnością. Rzeka Mała Panew w okresie letnim staje się troszkę bardziej płytka, więc bez problemów można zabrać ze sobą nawet mniejsze dzieci. Byliśmy zachwyceni. Wokół niesamowita zieleń, cudowne śpiewy ptaków i ciepła – mimo wcześniejszej deszczowej pogody – rzeka. Zarówno syn, jak i 13-letnia córka byli oczarowani. Ja płynęłam z Maksiem, mąż z córką – świetny podział, ponieważ my wiosłowaliśmy dużo spokojniej, natomiast mąż za cel obrał sobie spływ ekstremalny (o ile można tak powiedzieć na tak spokojnej rzece), włącznie z wpływaniem w gęste szuwary, co bardzo podobało się córce.
Spływ trwa około 2–3 godziny. Wiosłując cały czas, bez przerw, być może nawet mniej niż dwie, my jednak zachwycaliśmy się przyrodą, wsłuchiwaliśmy w śpiew ptaków i tę ciszę bez miejskiego zgiełku. Zatrzymywaliśmy na miniplażach, aby zjeść bułeczki i poskakać w wodzie. Synek kilkakrotnie wpadł do rzeki w ubraniu, chcąc tylko po coś sięgnąć, na szczęście miał na sobie kapok, a ja zapasowe suche ubrania na zmianę dla niego.
Po powrocie do Przystani można kupić sobie jakąś kawkę, frytki, zapiekankę lub kiełbaskę i upiec na wcześniej rozpalonym ognisku, więc spędziliśmy tam jeszcze troszkę czasu, bawiąc się na przykład w chowanego, a że nadal była dopiero godzina 15, postanowiliśmy wybrać się do odwróconego domku w Krasiejowie, który był o kilka minut drogi od nas.
Swoją drogą w pobliżu znajduje się również JuraPark Krasiejów (który bardzo polecamy) oraz Park Nauki – te miejsca już widzieliśmy i na pewno jeszcze kiedyś je ponownie odwiedzimy.
Odwrócony domek nie do końca przypadł mi do gustu. Mój błędnik w środku domku oszalał, zrobiło mi się niedobrze, Maksio tracił równowagę, a córka i mąż mieli mdłości – warto jednak ten obiekt zobaczyć. Dziwne, jakie figle płata nam mózg: niby tylko wszystko odwrócone, a my nie potrafimy chwilami złapać równowagi. Wstęp do domku dla rodziny 2+2 kosztuje 25 zł, bilet normalny 9, a ulgowy 7 zł.
Na drugi dzień czułam delikatny ból mięśni ramion, ale naprawdę warto. Niestety, ku niezadowoleniu synka, nie spotkaliśmy żadnego krokodyla, ale Maks i tak bardzo chciał następnego dnia wybrać się tam znowu.
Bardzo polecamy.