To była zabawa z zaskoczenia. Nie podchody, po prostu spontaniczny pomysł. Pogoda była piękna i słoneczna mimo listopadowego chłodu. Wcześniej przygotowałam sobie kilka akcesoriów i wyszłam po synka do przedszkola dużo wcześniej.

Bransoletka pirata z pudrowych cukierków, soczek w kartonie, dwie gumy myszki, miniksiążka, kolorowanka i długa słomka oraz dodatkowy liścik – to wszystko pochowałam po drodze do przedszkola. Nie było trudno, bo wszędzie sucho. Niektóre powiesiłam na krzaczkach. W sumie… miałam troszkę obaw, że może ktoś się tym zainteresuje i zabierze, na szczęście bezpodstawnie.

NIESPODZIANKA

Kiedy synek ubierał się w szatni, ja już próbowałam go przygotować, że dziś wydarzy się coś magicznego. Maksymilian natychmiast wczuł się w klimat, bo powiedział, że też coś wyczuwa w powietrzu.

Wracając, zatrzymałam się na chwilę i zaczęłam niby wąchać, na co syn patrzył z wielkim zainteresowaniem: – Mamo, co wyczuwasz? – zapytał. Słodycze – odpowiedziałam. – Ja też coś czuję, chyba ktoś będzie miał dziś na obiad naleśniki – stwierdził Maks. Wskazałam na coś palcem… Maksio od razu zauważył kolorowy przedmiot. Sięgnął i ze zdziwieniem zauważył, że są to myszki. Kiedy mi pokazał, ja wyjęłam jedną i zapytałam, czy mogę ją zjeść. Jego zdziwienie było niesamowite! – Takie z ulicy, mamo? Ja też mogę?

Trasa „przygód i niespodzianek”

Oczywiście wytłumaczyłam mu, że to jest pewnie trasa „przygód i niespodzianek”, która przydarza się najczęściej chłopczykom i dziewczynkom, którzy słuchali rodziców i pani w przedszkolu.

Oczywiście Maksio nie byłby sobą, gdyby nie wymyślił swojej własnej historii, a mianowicie, że wszystkie rzeczy, które znaleźliśmy, wypadły dzieciom podczas Halloween i pewnie do tej pory nikt ich nie znalazł.

Oczywiście każda taka trasa „przygód i niespodzianek” musi się skończyć, więc tu kolejny raz wymyśliłam historię, że niespodzianki zazwyczaj kończą się słomką – jeśli już znajdziemy słomkę, to oznacza, że trasa się skończyła.

Z szukaniem synek poradził sobie na medal, choć zajęło nam to trochę czasu. Był bardzo podekscytowany, nie spodziewał się niczego nadzwyczajnego – ot, spacerek z mamą i psem do domu.

Gdy już znalazł słomkę i zrozumiał, że to koniec trasy, zapytał, kogo jest wszystko to, co znaleźliśmy. Kiedy odpowiedziałam, że jego, był wniebowzięty i już rozplanował, kiedy i co zje jako pierwsze i co zabierze do przedszkola. Kilka kroków później ze sklepu wyszedł pan, który skierował się w kierunku przeciwnym do naszego. Maksio podbiegł do niego i powiedział: „Niech Pan już na tej trasie niczego nie szuka, bo ja z mamą wszystko wyczułem i znalazłem!”.

Muszę przyznać, że dało nam to obojgu wiele radości.

Maksio tą nadzwyczajną przygodę opowiadał każdemu od babci po kolegów na podwórku jeszcze przez kilka dni.

Poprzedni artykułGdzie w Opolu spotkacie Mikołaja?
Następny artykułDwanaście potraw na opolskim, wigilijnym stole