Ostatnio natknęłam się na mądry program o mleku, w którym specjaliści informowali, jak szkodliwe jest dla nas picie mleka i spożywanie przetworów mlecznych. Skłoniło mnie to do zastanowienia się nad tym, czym karmię swoje dzieci… Nie, nie był to pierwszy raz – generalnie co sezon nachodzą mnie takie myśli, tyle że tym razem pokusiłam się o podsumowanie.
Oto ono:
- Po pierwsze MLEKO nie jest dla ludzi, tylko dla krów, ewentualnie kóz, owiec i innych zwierzątek, które mleko produkują.
- Po drugie soja jest be, ale krąży na ten temat tyle różnych opinii, że nawet nie wiem, dlaczego tak jest.
- Absolutnie mówimy „nie” mięsu – no bo klimat, bo niezdrowe. No i w ogóle „wege” jest cool…
- Owoce też ograniczamy – mają w sobie za dużo cukru (te zepsute zęby), a te, które nie są z upraw ekologicznych to hoho… pestycydy aż szaleją.
- Warzywa też oczywiście kupujemy tylko z upraw certyfikowanych, bo pestycydy itp.
- Absolutnie odpada wszystko, co jest w puszkach, to chyba oczywiste.
- Żadnego przetworzonego jedzenia, bo to przecież konserwanty.
- Żadnych słonych przekąsek, bo przecież ta ilość soli w pistacjach może powalić niedźwiedzia.
- Makarony – och, drodzy państwo!… Te wszystkie węglowodany… Dopuszcza się wyłącznie makarony z mąki pełnoziarnistej durum!
- Ryż… no cóż, przecież powinniśmy jadać to, co rośnie lokalnie, a niestety plantacji ryżu to na Opolszczyźnie niedostatek…
- I na koniec: najlepiej żadnych zbóż, bo przecież gluten szkodzi.
Doszłam do wniosku, że chyba zostaje mi woda i trawa z mojego zielonego trawnika… A tymczasem niedawno były Święta, a razem z nimi barszcz (kocham ten z torebki), makówka z mlekiem i toną rodzynek (mniaaaaam!), ryby, pierogi, ziemniaki – wszystko z supermarketu oczywiście, a nawet frytki, bo dzieci lubią, a babcia chce im dogodzić. Tak więc wcinaliśmy na potęgę, bo jakoś trzeba żyć – a świętować to już w ogóle…Smacznego!
Izabela Maciałek