„Bo to się zwykle tak zaczyna..” i zaczęło się, pewnie nie będę oryginalna jak powiem, że od dziecka. Moją przygodę z Teepee rozpoczęłam w pierwszej ciąży. Szukając na skandynawskich stronach inspiracji do pokoiku dziecięcego, natrafiłam na piękny, indiański namiot. Oczarowana jego prostotą i doborem materiałów zaczęłam drążyć temat. Z maszyną do szycia byłam już za pan brat od jakichś dwóch lat, więc poszło szybko: tkaniny wykrój…. i gotowe.
Pochwaliłam się moim wytworem na profilu „Mamy z Opola”, stąd też pierwsze zamówienia. Namiotami zainteresowane są głównie mamy maluszków około roku. I jak się okazało, rewelacyjnie zdają one egzamin przy takich berbeciach, zwłaszcza, jako „norka” do popołudniowej drzemki.

Początki „wykonawcze” nie były łatwe. Najtrudniejszy technicznie okazał się wykrój, propozycje internetowe nie ułatwiały sprawy. Po paru godzinach skleciłam pierwszy domek zajęło mi to około 8 godzin. Kolejne zmagania już nie były tak czasochłonne. Teraz na wykonanie bazy jednego teepee potrzebuję ok 4 godzin. Kolejnym elementem są dodatki, największą popularnością cieszą się podusie, gwiazdki i chmurki oraz trójkątne chorągiewki. Do gustu mamuś i ich pociech przypadły też świecące kule oraz łapacze snów. Ważnym elementem teepee jest też „podłoga”, wykonuję maty podłogowe pod wymiar namiotu, staram się żeby były mięciutkie a zarazem na tyle grube, aby berbeć miał odpowiednią izolację od podłoża.
W namiotach jest coś magicznego, to trochę taki powrót do bezpiecznej jaskini. Chyba każde z nas, jako małe dziecko szukało w domu miejsca na swoją „bazę”, pod stołem, łóżkiem, biurkiem czy w szafie. Bardzo często wiązało się to z niezłym bałaganem. Teepee to właśnie taka „baza”, tyle że ładna i co najważniejsze przenośna i składana.
Monika Opioła


