Kilka dni temu, otrzymaliśmy ujmujący list od dyrektorki jednej z placówek dla dzieci… postanowiliśmy go opublikować.
Warto go przeczytać do końca. Jakimi jesteśmy rodzicami w oczach dyrektorów czy opiekunek, nauczycieli?
Dziś w pracy odwiedził mnie rodzic, który miał ochotę zapisać swoją pociechę – kilkakrotnie przekładał termin, nie szanując zarezerwowanego dla niego czasu na spotkanie. Bez słowa przepraszam, pojawił się i od razu przeszedł do konkretów. Po pierwsze poinformował mnie, że jego żona jest bardzo aktywną członkinią grupy „ Mamy z Opola” na fb. Na początku wzbudziło to mój uśmiech, bo słyszałam już o porodach rodzinnych, w których koszulka TVN potrafiła wywierać presję – ale nie wiedziałam, że ktoś może wykorzystać aktywność na fb, jako kartę przetargową podczas przyjęcia. Zastanawiało mnie tylko, co te słowa mają w danej sytuacji zmienić, spotykamy się, bo mam miejsce – to fakt, miejsce jak każde inne, bo nie mam miejsc lepszych i gorszych. Czyżby ze strachu przed jakąś niepochlebną opinią powinnam stworzyć temu dziecku jakieś preferencyjne warunki? Tylko, jakie? Częściej przewijać? Lepiej karmić? Bardziej przytulać?
Uważam, że pytania zadawane przez rodziców na temat różnych placówek, są bardzo pomocne – szczególnie te trudne, poruszające jakieś merytoryczne błędy, które popełniamy. Tak. Popełniamy błędy i to chyba świadczy o tym, że mamy ludzką naturę. Nie nadludzi. Rodzicom, którym zależy na zmianie sytuacji w miejscu opieki nad dzieckiem – po prostu umawiają się na spotkanie z dyrektorem, albo przekazują wychowawcom, co chcieliby zmienić w placówce. I to jest tak naprawdę jedyna droga do lepszego. Jeżeli natomiast wykroczenia są aż tak karygodne a placówka mimo upomnień niereformowalna, sugeruję zwrócić się do jednostek nadzorujących prace takich miejsc. Nie ma spraw zbyt małych lub zbyt błahych do poruszenia taką drogą – bo uwagi te dotyczą najważniejszej materii dla was drodzy rodzice i nikt nie powinien tego bagatelizować. Każda z placówek nadzorujących ma drogę mailową – więc jeśli nawet kogoś osobiste spotkanie kosztuje zbyt dużo wysiłków, lub po prostu nie ma czasu, ma ku temu możliwość.
Natomiast zastanawiam się, czy rodzice wiedzą, jak są oceniani oczami dyrektora takiej placówki. Może warto zobaczyć, jak wygląda ta druga strona lustra.
Zwykle odwiedzający placówkę, to normalni trzeźwo myślący rodzice, dbający o swoje pociechy i bardzo zaangażowani w ich rozwój. Mają wybudowane prawidłowe relacje z dziećmi. Pociechy płaczą, wtulając się w troskliwą mamę i na widok taty krzyczą głośno „Goool”, odbierani do domu. Rodzice stawiają jasne i konkretne wymagania placówce – wiedzą, jakich posiłków lub alergenów z nimi związanych nie życzą sobie w diecie oraz jakiego wsparcia wymagają od nas w danym etapie rozwojowym. Interesują się – nie wszyscy wszystkim – ale tym, co stanowi dla nich priorytet lub w danym momencie stanowi problem. Pytają, ile zjadł i ile wypił, czy nie miał kłopotów z zaparciami. Czy zęby wyrzynające się nie przeszkadzały mu w drzemce? Czy udało mu się uspokoić po słabszym poranku w placówce? Podkreślam, nie wszyscy pytają o wszystko – pytają o to, co aktualnie ich interesuje. Rodzice ci zwykle wykazują się różnego poziomu szacunkiem wobec pracy, jaką wkładamy, aby stworzyć to miejsce opieki. Czasem to skromne dziękuję a czasem miła kartka z podobizną dziecka i słowami wdzięczności. Zwykle mniej lub bardziej angażują się w życie placówki. Przygotowują śmieszne stroje na karnawał. Przyniosą biszkopt z galaretką z okazji urodzin córki. Podrzucą fanty na festyn. Czasem zapytają, czy może przyda nam się papier toaletowy w przystępnej cenie, bo z uwagi na pracę, mogą coś z rabatem załatwić.
NIEZAANGAŻOWANI
Jednak najtrudniejszym doświadczeniem dla dyrektorów i nauczycieli, są rodzice odbiegający od tej normy. Wąską grupę, aczkolwiek bardzo problematyczną, tworzą rodzice dziwni. Niezaangażowani – to jedna z pierwszych grup. Mają gdzieś, co dziecko danego dnia z językiem na brodzie namalowało, bądź ulepiło. Są w stanie na oczach malucha wyrzucić prezent (misternie wyklejany makaronem „krawat”) z okazji Dnia Taty. To ile dziecko zjadło, ile wypiło i czy czuło się szczęśliwe w ciągu dnia, w ogóle ich nie obchodzi. Dzieci pomimo ewidentnych odczynów alergicznych, związanych na przykład z nietolerancją laktozy, dostaje rano od rodzica butelkę mleka. Ma zwykle niewyprane ubrania niewymienione w szafce od tygodnia, razem z posikanym majtkami i pościelą „świeżo” z domu o woni nikotyny połączonej ze stęchlizną. Dzieci zwykle zostają w placówce, ile się da. Czasem 11-12 godzin. Ja, jako osoba dorosła, mogę z empatią wychodzić naprzeciw problemom rynku pracy, tego, że trzeba szanować, co się ma i że czasem rodzice muszą godzić się na 12 godzin pracy dziennie, oraz cieszyć się z tego, że w ogóle praca jest. Tylko czy ten roczny malec to rozumie? Rodzice z tej grupy interesują się tylko jednym – prawidłowo naliczonym czesnym. Czasem jeszcze przeliczą pampersy – czy nie zostali okradzeni i zapytają, czy na pewno chusteczki nawilżane JUŻ się skończyły. Pomyślicie – patologia – nic bardziej mylnego. Proszę nie mylić skromnego życia z pewnego rodzaju ubogością mentalną, ci rodzice zwykle nie mają kłopotów finansowych – obserwując ich styl życia widać, że traktują dziecko jak inwestycję finansową, mało opłacalną, a nie inwestycję emocjonalną i duchową. Nie widzą związku z dzieckiem poza pewnym powiązaniem finansowym – układem, w którym biorą udział. Układ, jaki wiąże ich z miejscem opieki, jest też klasycznie biznesowy. Płacę – wymagam. Czasem wymagam więcej, niż można by oczekiwać, ale generalnie wszyscy są tu od tego, aby spełniać ich zachcianki i fanaberie. Często do placówki usiłują oddać dziecko chore – w razie odmowy robią karczemną awanturę.
PRZEWRAŻLIWIENI
Rodzice przewrażliwieni – wbrew pozorom najmniej uprzykrzająca życie grupa. Zwykle w sytuacji racjonalnych argumentów, udaje się z nimi nawiązać nić porozumienia – wystarczy okazać spokój i empatię i naprawdę czasem z bardzo roszczeniowych relacji, udaje się wybudować całkiem nową dobrze rokującą współpracę. Zwykle owa podejrzliwość i roszczeniowość w relacjach z placówką wynika z niemiłych doświadczeń i rozczarowań, które wynieśli z innych instytucji jak szpital, przychodnia, współpraca z kimś, kto tworzył dotychczas opiekę nad ich dzieckiem. Dlatego zrozumienie oraz empatia po prostu się tym rodzicom należą, jednym słowem odrobina czasu. Nie raz tego czasu sami sobie rodzice nie dają i przy pierwszym poplamionym body, które staje się koronnym dowodem braku należytej opieki nad dzieckiem – bo pomidorowa przypomina krew – rezygnują z placówki, uznając, że jest tu jak wszędzie.
WSZECHWIEDZĄCY
Rodzice wszechwiedzący – to też grupa mniejszościowa, często świetnie się dogadująca z poprzednią grupą przewrażliwioną. Różnica jest właściwie taka, że oni zwykle nie mają podstaw do tego, aby nie ufać w dobrze sprawowaną opiekę. Nie mają zwykle żadnych, a zatem również tych złych doświadczeń i nikt ich wcześniej nie zranił. Ich wrodzony geniusz i szósty zmysł podpowiadają im, co tak naprawdę dzieje się z ich dziećmi podczas ich nieobecności. To rodzice, którzy już po fakturze drzwi wejściowych do placówki i pierwszych odgłosach, wyrabiają sobie bardzo kategoryczne zdanie na temat całej placówki. Oni wiedzą. Po prostu. Opcje są dwie – albo coś ich olśni (dobry dyrektor wie, że kompletnie nie ma wpływu na to, co to może być?!) albo zniechęci i to na wieki wieków amen. Często oni to właśnie swoje radykalne i błyskotliwe poglądy chętnie przekazują dalej, będąc w pełni przekonanym o swoim geniuszu. W placówce bywają krótko. Na szczęście. Zwykle druga placówka, do której trafiają, jest przez nich bardzo wysoce oceniana, aby utwierdzić samych siebie, że w tej pierwszej było coś nie tak, i aby jeszcze bardziej uwierzyć, że ich instynkt uchronił ich przed katastrofą. Zwykle przy kolejnym dziecku te cechy łagodnieją. Radykalizm poglądów mija i wiara we własną nieomylność pokornieje.
PATOLOGICZNI
Najmniej liczną grupę stanowią rodzice patologiczni – przyprowadzający swoje pociechy pod wpływem alkoholu (przypominam, akcja rozgrywa się w Polsce – w naszym ogródku). Awanturujący się bardzo głośno i szumnie o zagubiony smoczek – który nikt nie potwierdza, że trafił kiedykolwiek w posiadanie placówki. Dzieci zwykle są zaniedbane emocjonalnie i fizycznie. Noszą znamiona przemocy. Nie wiedzą, jak bawić się zabawkami. Nie wiedzą, że z klocków można zbudować wierzę, a autem można udawać, że się jeździ. Nie wiedzą, jak posługiwać się sztućcami pomimo stosownego wieku. Nie wiedzą, że pupa może nie być odparzona. Nie wiedzą, że można nie być głodnym i wtedy głowa nie boli. Nie wiedzą, że bez przemocy, którą odwzorowują z rodzinnego domu, istnieje język i wystarczy poprosić. Nie wiedzą, że nie mogą najeść się na zapas z talerza kolegi. Działają instynktownie tak, żeby przetrwać. Płaczą, gdy widzą rodziców. Celowo piszę tu o dzieciach, bo trochę mało mnie w ich perspektywie interesują rodzice. Kilka godzin dziennie patrzymy na te dzieci i staramy się na wszelkie możliwe sposoby im pomóc. Wezwać, kogo trzeba. Powiadomić. Wydać opinie. Poprosić o interwencję. Przytulić i umyć. Jednak rodzice nauczeni walki na rynku, chociażby o tak zwany „socjal”, mają login i hasło do prawie wszystkich forów internetowych Polski. Pomiędzy pogrążaniem się w patologii, chętnie biorą udział w dyskusjach – najczęściej wtedy, gdy pozostali rodzice po prostu pracują. Każdy, kto choć raz miał tę wątpliwą przyjemność wezwać policję do pijanego rodzica, usiłującego odebrać swoje dziecko z miejsca opieki – bo taki jest obowiązek – może być pewien, że o incydencie w sposób przewrotny przeczyta na forum. Oczywiście z groźbą, że sprawa skończy się w sądzie. W najlepszym wypadku w gazecie. Nadal podkreślam, że są to skrajne i odosobnione przypadki, ale w pamięci każdego pracownika wywierają niezapomniane doświadczenie beznadziei i bezradności.
OKIEM DYREKTORA
Zadaniem dyrektora jest traktowanie wszystkich tych wymienionych rodziców sprawiedliwie, jak Salomon. Z takim samym szacunkiem i godnością. Bez odczuwalnego dla nich podziału na miłych i niemiłych. Biednych i bogatych mentalnie i materialnie. Oczywiście za to nam płacą. Mam jednak głębokie poczucie, że gdyby nie to, że za każdą z tych zaprezentowanych postaw rodzicielskich kryje się dziecko, to sama motywacja finansowa nie byłaby w stanie utrzymać nas na wodzy. Wiem, że moje emocjonalne podejście do spraw spornych, może po prostu odbić się negatywnie na dziecku. To ono wystraszy się awantury w placówce, to ono przestanie szanować i słuchać opiekunkę, na którą nakrzyczał rodzic. To dziecko straci poczucie stabilizacji w placówce, do której bez przekonania i w sposób nerwowy codziennie odstawiają je rodzice. Wreszcie to ono w przypływie agresji, może zostać uderzone przez niezrównoważonego rodzica, szukającego ujścia swojej frustracji.
Zastanawiam się, co w sytuacji, gdybym to ja zadała pytanie na forum „Cześć dziewczyny – do mojej placówki chce zapisać dziecko Anka Kowalska – co sądzicie o niej – jakie macie opinie?”
Dlaczego nie – w końcu, jeśli na forum wypowiadają się rodzice na temat dyrektora placówki, a wiadomo, że dyrektor jest jeden (czasem obrywa mu się za swojego nieudolnego poprzednika, ale to szczegół) lub oceniają panią z najmłodszej grupy tą z czarnym kucykiem ( nie trzeba Sherlocka, żeby zidentyfikować osobę), to może warto pytać w takim układzie o rodziców. Tylko, jaki to mam sens? Napisze jakaś koleżanka, której kiedyś uprzejmie wydawałoby się, odmówiłaś przyjścia na Kinder bal. Sąsiadka, która nie znosi, jak pelargonie sypią jej się w sezonie na balkon poniżej twojego. Pani z mięsnego, która cię lubi, bo masz zawsze odliczone drobne i trzy koleżanki zawsze oddane i lojalne. I jeszcze pan kierowca MZK, który co prawda cię nie zna, ale nabyłaś raz u niego drogą zakupu bilet.
Dyrektorzy poradzą sobie z krytyką, bo mają świadomość, że jest ona wpisana w ich życie zawodowe i nie są w stanie podejmować decyzji tak, żeby, jako najważniejszy priorytet nikogo nie urazić lub zniechęcić do siebie. Szkoda Pań Opiekunek – ciężka praca niedoceniania i dodatkowo jeszcze usłyszą dwa przykre słowa.
Rotacja personelu – kolejny temat problematyczny. Zauważyłam, że dla wielu priorytetowy wyznacznik jakości placówki. Rotacje w 90% są spowodowane czynnikami niezależnymi od dyrektora. Zwykle dotyczą ciąży. Tak opiekunowie w żłobku też czasem chcą mieć dzieci. Innym powodem jest fakt, że nauczyciel kontraktowy w placówce edukacyjnej, zawsze będzie zarabiał lepiej, niż w placówce opiekuńczej. Tak nasi pracownicy też czasem awansują, co nas bardzo cieszy. Czasem przesądzają o tym względy losowe. Mąż dostał świetnie płatną pracę lub dziecko wymaga leczenia i rehabilitacji i priorytety się po prostu zmieniają. Nikt w placówce nie jest więźniem swojego etatu, a ludzie nie uciekają od nas z powodu wyzysku i głodu. Mają po prostu prawo do zmiany. Do decyzji. Szanowanie tego poczucia niezależności wydaje mi się obowiązkiem pracodawcy. Tak, zdarzają się sytuacje nieodpowiednich osób na nie odpowiednim stanowisku. Trudno uznać za słuszny zarzut rozstania się z takim pracownikami w sytuacji niespełniania pewnych standardów – utrzymywanych przecież z uwagi na dobro maluchów.